Dobra, dziś po znów niewiadomo jak długim opierdalaniu się, postanowiłem zasiąść do napisania kolejnej notki.
Tłumaczy się winny, więc nie będę smęcić o tym czemu to tyle trwa, ale efekt jest taki, że dopiero teraz mogę wrócić do pisania kilku notek miesięcznie. Może nawet jedną tygodniowo, jak będzie jakiś odzew. Chuj tam, nieważne. Do rzeczy.
Ostatnio zastanawiałem się, jak to jest, że tak łatwo niektórych ogarnia zawiść. I to nawet nie chodzi o sam mechanizm zawiści, bo to kwestia temperamentu, tylko o skutki jakie ta zawiść wywołuje. Załóżmy, że sąsiad posadził sobie jabłoń. W amerykańskich filmach, Ty posadziłbyś sobie większą jabłoń i jeszcze pierdolnął nań tabliczkę z rodowodem i certyfikatem czystości żywicy. W Polsce natomiast, z dużo większym prawdopodobieństwem podlejesz tę sąsiedzką jabłoń mieszanką kreta z bobrem by sąsiadowi zwiędło wpizdu. Bo Ty nie masz, to czemu on ma mieć. Pewnie ukradł, złodziej. To mu się nie należy. Sprawiedliwość musi być, wyjebać mu to drzewko w kosmos!
Pytanie pierwsze. Chuj Ci do tego, że sąsiad ma drzewko?
Pytanie drugie. Co z tego, że on ma drzewko.
Pytanie trzecie. Czemu porównujesz jego posiadanie drzewka z Twoim nie-posiadaniem drzewka?
Pytanie czwarte i chyba najważniejsze - co chcesz w życiu osiągnąć?
Przeczytałeś chociaż raz w życiu podtytuł tego bloga? Zastanawiałeś się, o co w ogóle chodzi? Legenda we wsi głosi, że w tym jest jakiś przekaz. Zastanów się nad tym.
Każdy każdemu próbuje uprzykrzyć życie- a gdyby tyle samo siły poświęcił na poprawienie standardu własnego, to nie tylko jemu by się żyło lepiej, ale cała okolica ładniej by wyglądała. Przełóżmy ten tok rozumowania na drzewka w sąsiedztwie. Załóżmy że faktycznie przy Twojej ulicy każdy ma zamiłowanie do drzewek- jabłonie, wiśnie, czereśnie, grusze, wierzby- bez znaczenia. Teraz co lepiej będzie wyglądać, cała aleja porośnięta zielenią, gdzie każdy dba lepiej lub bardziej o swój dobytek, czy szare betonowe badziewie, gdzie każdy każdemu sra na wycieraczkę bo 'sąsiad nie może mieć lepiej, a dorobił się drzewka wczesniej, jebany'.
A zakładając nawet że nie chodzi o drzewka, tylko o samochód/traktor/kajak/termofor. Jakież to ma znaczenie, co ma sąsiad. Musisz być lepszy? Bo co? Bo musicie mieć to samo? Zastanawialiście się kiedyś, dlaczego olimpijczycy nie prześcigają się w każdej możliwej dyscyplinie jednocześnie, tylko wybierają jedną, góra dwie dyscypliny w których chcą uczestniczyć? Skąd się wzięło przekonanie że każdy musi być najlepszy we wszystkim? Skąd ta nowa moda że każdy musi być mgr inż. dr prof. hab śp. ? Każdy musi jeździć nowym Porsche? Każdy musi wiedzieć wszystko o wszystkim?
Skutkuje to tym, że wszyscy zaczynają udawać przed wszystkimi że ogarniają dzisiejsze życie, a prawda jest taka, że zamykają się sami w sobie, bo nie dają rady - myśląc, że inni, którzy udają tak samo jak oni jednak nie udają. Oh ja pierdolę, jakież to jest błędne koło. Biada tym, którzy tego nie dostrzegą w porę. No dobra, a jak to się ma do tematu? Otóż: nie mierz innych swoją miarą. Sąsiad ma nowy kaloryfer? Pomaluj sobie salon na nowy kolor. Sąsiad kupił samochód? Pojedź na wyczasy. Albo oszczędzaj. Albo kup książkę. Kurwa, ludzie. tu nie chodzi o to żeby ze sobą konkurować 24/7. Dobrze mieć jakąś motywację, ale nie można zastąpić kondycji zastrzykami adrenaliny.
Czyny>Słowa.
Bądź osobą, którą chciałbyś spotkać.
wtorek, 25 czerwca 2013
sobota, 18 maja 2013
KKK v2
Jak zwalczyć jednocześnie problem bezrobocia i głodu w Polsce?
Niech głodni zjedzą bezrobotnych.
Niech głodni zjedzą bezrobotnych.
Czas to pieniądz, którego nie mamy.
W ramach wstępnej refleksji, na temat notki natchnął mnie fakt iż ponad miesiąc się bardzo aktywnie opierdalam i nic nie piszę. Ale do rzeczy.
Nie wiem czy zwróciliście uwagę, ale wielu ludzi ciągle nie ma czasu. Nie to, że są zajęci, bo pracują, uczą się, ćwiczą, bądź spotykają się z kimś. Po prostu nie mają czasu. Ot. Nie mają czasu się spotkać, nie mają czasu zadzwonić, nie mają czasu odpisać, nie mają czasu na nic, (ale/)bo (nie)robią nic innego. Mieliście kiedyś tak, że prosicie kogoś 'zrób _coś_tam_' a ktoś pod nosem tylko odburkuje 'za chwilę'/'potem' i dana czynność nie zostaje ukończona przez najbliższe dwieście lat? Taa... Tacy najczęściej siedzą przed TV i oglądają swoje SERIALE. Albo przed komputerem. Albo z książką. Albo po prostu siedzą, tudzież leżą. I choćby nie wiadomo jak sformułować prośbę, to nie ma wafla żeby dana osoba wypełniła swoje zobowiązanie przy pierwszym podejściu. Najczęściej to widać u dzieci:
-Marysiu, posprzątaj w pokoju
-Dobrze mamo
//30minut później//
-Czemu nie posprzątałas?
-Zaraz posprzątam
//30minut później//
-Marysiu, miałaś posprzątać.
-Mamooo!!! Za chwilę!
Na pewno nie raz spotkaliście się z taką, czy podobną sytuacją, może nawet znacie ją z autopsji - tak jak ja (z tą różnicą, że nie mam na imię Marysia). Umówmy się, że do pewnego wieku można na to przymknąć oko, bo jednak proces wychowawczy trwa latami- u niektórych szybciej u niektórych wolniej. Ale następuje w pewnym momencie taki przełom w umyśle danego dziecka, kiedy chce być już dorosłe. Kiedyś 15-17lat, dziś jakieś 13-14 (z jakąś granicą tolerancji w obu wypadkach). Sztuczka natomiast polega na tym, że wszyscy chcą brać przywileje, a nikt nie kwapi się o wzięcie odpowiedzialności, które są w zestawie. Każdy małoletni przygłup chce mieć telefon iPhone, tablet iPad i rodzica iDiotę który to wszystko będzie sponsorował- a jak się zepsuje 'to przecież kupi nowe'. Ale zbaczam trochę z tematu- o odpowiedzialności następnym razem. Wróćmy do głównego wątku.
Wszyscy chcą mieć dużo pieniędzy, jeździć na wycieczki, mieć drogie perfumy, luksusowe auto, piękny dom, wspaniałe ciało- niczym wyolejowane gwiazdy porno w fotoszopie. Ale robić nie ma komu. Nie będę pokazywał palcem (i tak byście nie zobaczyli gdzie pokazuję), ale znam kogoś, kto bardzo aktywnie pasożytuje (oczywiście nie w każdej kwestii- jednak przekracza to granice zdrowego rozsądku) na swoim otoczeniu, korzystając z dóbr środowiskowych w którym się znajduje- i uwaga, najlepsze: nie ma na nic czasu. Za to ponarzekać to zawsze jest kiedy. A to niedobrze, a to się nie układa, a tu boli, a to przeszkadza, a to, a tamto, nie teraz, nie dzisiaj, nie w tym tygodniu, źle się czuję, dajcie mi spokój. A potem przy jakimś słomianym zapale do czegokolwiek, po pierwszej próbie 'no i nic się nie zmienia!'. Przypomina mi się tekst 'jeden posiłek nie sprawia że utyjesz, tak jak jedna sałatka nie sprawi że chudniesz'.
Większość chciałaby mieć wszystko- ale na to nie pracując. Ba- najlepiej, żeby to ktoś na nich pracował, by oni mogli dłużej nic-nie-robić. Trzeba wymienić żarówkę? No to elektryk. Wymienić uszczelkę? Hydraulik. Wyskoczyło okno aktualizacji firefoxa? No to informatyk. Ja w tym czasie pojdę się przespać, albo zrelaksować w inny sposób. Należy mi się. Przedwczoraj ściszałem telewizor.
Najciekawsze jest to, że sporo takich indywiduów zapytanych co robili cały dzień, odpowiadają- że nic. Jednak kompletnie im to nie przeszkadza. Nie czują potrzeby zmiany, chcą trwać w takim pseudo-jestestwie, gdzie szczytowym osiągnięciem dnia jest wzięcie prysznica lub podgrzanie mleka do płatków. Wiecznie zmęczeni, nic im się nie chce i zawsze mają pod górkę. Natomiast jeśli zapytasz w odpowiedni sposób, to zaraz wymyślą jak mądrze wyegzaltować wszystkie pomniejsze czynności, by się wytłumaczyć, że jednak coś robią. Ale jak podsuwasz pomysł/propozycję faktycznie produktywnego spędzenia czasu, to mało, że są oburzeni. Obrażą się na Ciebie, a potem jeszcze będzie, że im wypominasz. Eh.
Dlaczego w społeczeństwie pielęgnuje się taką postawę? Dlaczego pozwala się ludziom gnić w swojej beznadziejności, a wszystkie przejawy inicjatywy są tłamszone w zarodku, zamiast podsycane dodawaniem otuchy i zachęcaniem do działania? Dlaczego każda próba pomocy/nakierowania takich ludzi kończy się spojrzeniem spode łba i prychnięciem, jakoby krzywdę się im chciało wyrządzić?
Ręce opadają.
Wiecie dlaczego mówi się, że czas to pieniądz? Dlatego, że to jedyna waluta, której na starcie każdy ma po równo. To, czy zwiększycie wartość swojego czasu, zależy tylko od was. A dlaczego nikt tego czasu nie ma? Tego właśnie chciałbym się dowiedzieć.
Żyjemy w czasach spiesznego próżniactwa. Wielu ludzi nie robi nic, ale robi to w pośpiechu.
-Curtis Baker
Nie wiem czy zwróciliście uwagę, ale wielu ludzi ciągle nie ma czasu. Nie to, że są zajęci, bo pracują, uczą się, ćwiczą, bądź spotykają się z kimś. Po prostu nie mają czasu. Ot. Nie mają czasu się spotkać, nie mają czasu zadzwonić, nie mają czasu odpisać, nie mają czasu na nic, (ale/)bo (nie)robią nic innego. Mieliście kiedyś tak, że prosicie kogoś 'zrób _coś_tam_' a ktoś pod nosem tylko odburkuje 'za chwilę'/'potem' i dana czynność nie zostaje ukończona przez najbliższe dwieście lat? Taa... Tacy najczęściej siedzą przed TV i oglądają swoje SERIALE. Albo przed komputerem. Albo z książką. Albo po prostu siedzą, tudzież leżą. I choćby nie wiadomo jak sformułować prośbę, to nie ma wafla żeby dana osoba wypełniła swoje zobowiązanie przy pierwszym podejściu. Najczęściej to widać u dzieci:
-Marysiu, posprzątaj w pokoju
-Dobrze mamo
//30minut później//
-Czemu nie posprzątałas?
-Zaraz posprzątam
//30minut później//
-Marysiu, miałaś posprzątać.
-Mamooo!!! Za chwilę!
Na pewno nie raz spotkaliście się z taką, czy podobną sytuacją, może nawet znacie ją z autopsji - tak jak ja (z tą różnicą, że nie mam na imię Marysia). Umówmy się, że do pewnego wieku można na to przymknąć oko, bo jednak proces wychowawczy trwa latami- u niektórych szybciej u niektórych wolniej. Ale następuje w pewnym momencie taki przełom w umyśle danego dziecka, kiedy chce być już dorosłe. Kiedyś 15-17lat, dziś jakieś 13-14 (z jakąś granicą tolerancji w obu wypadkach). Sztuczka natomiast polega na tym, że wszyscy chcą brać przywileje, a nikt nie kwapi się o wzięcie odpowiedzialności, które są w zestawie. Każdy małoletni przygłup chce mieć telefon iPhone, tablet iPad i rodzica iDiotę który to wszystko będzie sponsorował- a jak się zepsuje 'to przecież kupi nowe'. Ale zbaczam trochę z tematu- o odpowiedzialności następnym razem. Wróćmy do głównego wątku.
Wszyscy chcą mieć dużo pieniędzy, jeździć na wycieczki, mieć drogie perfumy, luksusowe auto, piękny dom, wspaniałe ciało- niczym wyolejowane gwiazdy porno w fotoszopie. Ale robić nie ma komu. Nie będę pokazywał palcem (i tak byście nie zobaczyli gdzie pokazuję), ale znam kogoś, kto bardzo aktywnie pasożytuje (oczywiście nie w każdej kwestii- jednak przekracza to granice zdrowego rozsądku) na swoim otoczeniu, korzystając z dóbr środowiskowych w którym się znajduje- i uwaga, najlepsze: nie ma na nic czasu. Za to ponarzekać to zawsze jest kiedy. A to niedobrze, a to się nie układa, a tu boli, a to przeszkadza, a to, a tamto, nie teraz, nie dzisiaj, nie w tym tygodniu, źle się czuję, dajcie mi spokój. A potem przy jakimś słomianym zapale do czegokolwiek, po pierwszej próbie 'no i nic się nie zmienia!'. Przypomina mi się tekst 'jeden posiłek nie sprawia że utyjesz, tak jak jedna sałatka nie sprawi że chudniesz'.
Większość chciałaby mieć wszystko- ale na to nie pracując. Ba- najlepiej, żeby to ktoś na nich pracował, by oni mogli dłużej nic-nie-robić. Trzeba wymienić żarówkę? No to elektryk. Wymienić uszczelkę? Hydraulik. Wyskoczyło okno aktualizacji firefoxa? No to informatyk. Ja w tym czasie pojdę się przespać, albo zrelaksować w inny sposób. Należy mi się. Przedwczoraj ściszałem telewizor.
Najciekawsze jest to, że sporo takich indywiduów zapytanych co robili cały dzień, odpowiadają- że nic. Jednak kompletnie im to nie przeszkadza. Nie czują potrzeby zmiany, chcą trwać w takim pseudo-jestestwie, gdzie szczytowym osiągnięciem dnia jest wzięcie prysznica lub podgrzanie mleka do płatków. Wiecznie zmęczeni, nic im się nie chce i zawsze mają pod górkę. Natomiast jeśli zapytasz w odpowiedni sposób, to zaraz wymyślą jak mądrze wyegzaltować wszystkie pomniejsze czynności, by się wytłumaczyć, że jednak coś robią. Ale jak podsuwasz pomysł/propozycję faktycznie produktywnego spędzenia czasu, to mało, że są oburzeni. Obrażą się na Ciebie, a potem jeszcze będzie, że im wypominasz. Eh.
Dlaczego w społeczeństwie pielęgnuje się taką postawę? Dlaczego pozwala się ludziom gnić w swojej beznadziejności, a wszystkie przejawy inicjatywy są tłamszone w zarodku, zamiast podsycane dodawaniem otuchy i zachęcaniem do działania? Dlaczego każda próba pomocy/nakierowania takich ludzi kończy się spojrzeniem spode łba i prychnięciem, jakoby krzywdę się im chciało wyrządzić?
Ręce opadają.
Wiecie dlaczego mówi się, że czas to pieniądz? Dlatego, że to jedyna waluta, której na starcie każdy ma po równo. To, czy zwiększycie wartość swojego czasu, zależy tylko od was. A dlaczego nikt tego czasu nie ma? Tego właśnie chciałbym się dowiedzieć.
niedziela, 14 kwietnia 2013
Nudziarze
-Zróbmy COŚ.
-Chodźmy GDZIEŚ.
-Wymyśl COŚ.
Jeśli znasz kogoś, kto używa takich poleceń- masz do czynienia z nudziarzem. Kimś, kto jest tak beznadziejnie nudny, że nie potrafi sam sprecyzować czego chce lub na co ma ochotę, więc rzuca Tobie wyzwanie 'zabaw mnie'.
Człowieku, ogarnij się. Chcesz by się coś działo, to sam zacznij coś robić. Rzeczy nie robią się same (no chyba że bałagan, lub problemy z nic nie robienia)! Nudzisz się? Szkoda, nie?
Krąży powiedzenie, że inteligentni ludzie się nie nudzą. Problem w tym, że fakt iż potrafisz sobie znaleźć czasochłonne zajęcie typu przeglądanie obrazków na kwejku lub granie godzinami, by 'się nie nudzić', nie sprawia automatycznie że jesteś inteligenty. SPRAWIA natomiast, że nie nudzisz innych. Możesz wydawać się nudny, możesz sprawiać wrażenie nudnego, ba - rzeczywiście możesz BYĆ nudny; ALE nie smęcisz 'zróbmy coś' ergo: nie nudzisz. Jeśli chcesz by świat był ciekawszym miejscem, spraw by był ciekawszy, a nie czekaj aż się stanie ciekawszy. Bo jeśli nie podejmiesz żadnych kroków, to inni sprawią, że będzie ciekawy dla nich- a to wcale nie musi pokrywać się z tym co Ty uważasz za ciekawe.
Ciekawi ludzie nie nudzą. Ciekawi ludzie podsuwają pomysły, gdy chcą coś zrobić w ilości 1+.
-Chodźmy zagrać w kosza.
-Chodźmy do kina.
-Jedźmy nad jezioro.
-Zobaczmy to, zobaczmy tamto.
A nie
-Zaproponuj coś, żebym się nie nudził.
Pierdol się.
Jesteś nudziarzem, to się nudzisz. Jeśli masz w sobie choć odrobinę ciekawości, świat automatycznie staje się lepszym miejscem. Nie czekaj, aż ktoś Ci zorganizuje życie, tylko sam zacznij je organizować. A może zdarzyć się tak, że Ci wszyscy bierni nawet będę przychylni temu co robisz- bo skoro sami nie mają pomysłu, to chociaż będą wspierać kogoś kto coś robi.
Nie wiesz jak? Zacznij od czegokolwiek.
Zbieranie znaczków? Treningi siatkówki? Yoga? Mechanika samochodowa? Wycieczki rowerowe? Jak dla mnie to możesz nawet zacząć chodzić na spacery. Jeśli się nudzisz we własnym życiu, to znaczy że ono Ci się nie podoba. Zmień małą rzecz i zobacz po tygodniu-dwóch czy Ci pasuje. Jeśli nie, zmień coś innego. I tak do skutku. Ostatecznie możesz zmienić cały swój styl życia, tylko dzięki temu, że postanowiłeś iść na wystawę która Cię interesowała- więc poznałeś kogoś, kto interesuje się tym samym- a ten ktoś pokazał Ci inne zajęcia które jemu 'podchodzą' i co się okaże- Tobie może też.
Siedzenie cały czas w jednym miejscu (np dom, praca, uczelnia, szkoła, monopolowy, klub) ogranicza horyzonty. A internet daje Ci złudne poczucie socjalizacji.
Zmień JEDNĄ rzecz.
Dzisiaj.
Teraz.
No idź!
-Chodźmy GDZIEŚ.
-Wymyśl COŚ.
Jeśli znasz kogoś, kto używa takich poleceń- masz do czynienia z nudziarzem. Kimś, kto jest tak beznadziejnie nudny, że nie potrafi sam sprecyzować czego chce lub na co ma ochotę, więc rzuca Tobie wyzwanie 'zabaw mnie'.
Człowieku, ogarnij się. Chcesz by się coś działo, to sam zacznij coś robić. Rzeczy nie robią się same (no chyba że bałagan, lub problemy z nic nie robienia)! Nudzisz się? Szkoda, nie?
Krąży powiedzenie, że inteligentni ludzie się nie nudzą. Problem w tym, że fakt iż potrafisz sobie znaleźć czasochłonne zajęcie typu przeglądanie obrazków na kwejku lub granie godzinami, by 'się nie nudzić', nie sprawia automatycznie że jesteś inteligenty. SPRAWIA natomiast, że nie nudzisz innych. Możesz wydawać się nudny, możesz sprawiać wrażenie nudnego, ba - rzeczywiście możesz BYĆ nudny; ALE nie smęcisz 'zróbmy coś' ergo: nie nudzisz. Jeśli chcesz by świat był ciekawszym miejscem, spraw by był ciekawszy, a nie czekaj aż się stanie ciekawszy. Bo jeśli nie podejmiesz żadnych kroków, to inni sprawią, że będzie ciekawy dla nich- a to wcale nie musi pokrywać się z tym co Ty uważasz za ciekawe.
Ciekawi ludzie nie nudzą. Ciekawi ludzie podsuwają pomysły, gdy chcą coś zrobić w ilości 1+.
-Chodźmy zagrać w kosza.
-Chodźmy do kina.
-Jedźmy nad jezioro.
-Zobaczmy to, zobaczmy tamto.
A nie
-Zaproponuj coś, żebym się nie nudził.
Pierdol się.
Jesteś nudziarzem, to się nudzisz. Jeśli masz w sobie choć odrobinę ciekawości, świat automatycznie staje się lepszym miejscem. Nie czekaj, aż ktoś Ci zorganizuje życie, tylko sam zacznij je organizować. A może zdarzyć się tak, że Ci wszyscy bierni nawet będę przychylni temu co robisz- bo skoro sami nie mają pomysłu, to chociaż będą wspierać kogoś kto coś robi.
Nie wiesz jak? Zacznij od czegokolwiek.
Zbieranie znaczków? Treningi siatkówki? Yoga? Mechanika samochodowa? Wycieczki rowerowe? Jak dla mnie to możesz nawet zacząć chodzić na spacery. Jeśli się nudzisz we własnym życiu, to znaczy że ono Ci się nie podoba. Zmień małą rzecz i zobacz po tygodniu-dwóch czy Ci pasuje. Jeśli nie, zmień coś innego. I tak do skutku. Ostatecznie możesz zmienić cały swój styl życia, tylko dzięki temu, że postanowiłeś iść na wystawę która Cię interesowała- więc poznałeś kogoś, kto interesuje się tym samym- a ten ktoś pokazał Ci inne zajęcia które jemu 'podchodzą' i co się okaże- Tobie może też.
Siedzenie cały czas w jednym miejscu (np dom, praca, uczelnia, szkoła, monopolowy, klub) ogranicza horyzonty. A internet daje Ci złudne poczucie socjalizacji.
Zmień JEDNĄ rzecz.
Dzisiaj.
Teraz.
No idź!
środa, 27 marca 2013
Rozpraszacze
Są tacy ludzie, którzy mnie notorycznie irytują, a jednocześnie ciężko się od nich opędzić. Roboczo mianowani zostali przeze mnie rozpraszaczami.
Masz coś zrobić (nawet na ich prośbę/polecenie), a ci ustawiają Ci cały grafik uwzględniając Ciebie, nie robiącego tego co masz zrobić.
Zaczyna się niewinne, najpierw taki rozpraszacz raczy zauważyć, że jesteś w czymś dobry. Dowolna rzecz- gotowanie, obróbka zdjęć, naprawa samochodu... Kolejnym punktem programu jest Twój akt dobrej woli i pomoc biedaczynie w tejże właśnie dziedzinie wszechistnienia. Np bo Cię poprosił. Tak więc pomagasz/tłumaczysz jak chłopu na miedzy w jaki sposób nabiera się sól na łyżeczkę stołową, albo jak się kręci śrubki i.... tyle go widzieli. Poszedł zajmować się czymś innym. Nosz kurwa mać. No to zbierasz/skręcasz to wszystko z powrotem, coby burdelu po sobie nie zostawić i wraca zaginiona owca. Pokaż to, pokaż tamto.
No więc by więcej Ci nie truł o to dupy, pokazujesz mu kolejny raz co i jak, gdzie, dlaczego, a ten w tym czasie Cię zagaduje, pokazuje coś itp itd. Przy krótkoterminowych przedsięwzięciach to może jeszcze da się przeskoczyć. Ale przy długoterminowych, typu 'pomóż mi postawić szopę w ogródku'... Ooo stary.
A może dziś pójdziemy na ryby? A rower? Może pojedziemy z dzieciakami do kina? Może się dzis spotkamy na piwo? Może to, może tamto, może sramto i choćbym nie wiem jak bardzo chciał pomóc, to nichuja, bo nagle jest milion rzeczy którymi się można zająć. Ale jak nie będzie zrobione, to moja wina, że nie pomogłem. A w między czasie pada jeszcze najlepsze "no czemu to tyle trwa?" lub ekwiwalent "długo jeszcze?".
Weźcie dajcie spokój człowiekowi który się podejmuje jakiejś pracy, pozwólcie mu dokończyć, zwłaszcza kiedy to on wam pomaga. A nie 'zrób to, zrób tamto, przynieś, wynieś, pozmiataj, napraw, wyrzuć, chodź, leż, daj łapę' a potem 'no i dlaczego nie poszedłeś do tego lekarza jak od miesiąca mówisz że gangrena Ci już od nadgarstka przeszła pod łokieć?'...
Notki miałem pisać krótsze, to jest krótsze. Może chaotycznie, ale chuj tam.
Masz coś zrobić (nawet na ich prośbę/polecenie), a ci ustawiają Ci cały grafik uwzględniając Ciebie, nie robiącego tego co masz zrobić.
Zaczyna się niewinne, najpierw taki rozpraszacz raczy zauważyć, że jesteś w czymś dobry. Dowolna rzecz- gotowanie, obróbka zdjęć, naprawa samochodu... Kolejnym punktem programu jest Twój akt dobrej woli i pomoc biedaczynie w tejże właśnie dziedzinie wszechistnienia. Np bo Cię poprosił. Tak więc pomagasz/tłumaczysz jak chłopu na miedzy w jaki sposób nabiera się sól na łyżeczkę stołową, albo jak się kręci śrubki i.... tyle go widzieli. Poszedł zajmować się czymś innym. Nosz kurwa mać. No to zbierasz/skręcasz to wszystko z powrotem, coby burdelu po sobie nie zostawić i wraca zaginiona owca. Pokaż to, pokaż tamto.
No więc by więcej Ci nie truł o to dupy, pokazujesz mu kolejny raz co i jak, gdzie, dlaczego, a ten w tym czasie Cię zagaduje, pokazuje coś itp itd. Przy krótkoterminowych przedsięwzięciach to może jeszcze da się przeskoczyć. Ale przy długoterminowych, typu 'pomóż mi postawić szopę w ogródku'... Ooo stary.
A może dziś pójdziemy na ryby? A rower? Może pojedziemy z dzieciakami do kina? Może się dzis spotkamy na piwo? Może to, może tamto, może sramto i choćbym nie wiem jak bardzo chciał pomóc, to nichuja, bo nagle jest milion rzeczy którymi się można zająć. Ale jak nie będzie zrobione, to moja wina, że nie pomogłem. A w między czasie pada jeszcze najlepsze "no czemu to tyle trwa?" lub ekwiwalent "długo jeszcze?".
Weźcie dajcie spokój człowiekowi który się podejmuje jakiejś pracy, pozwólcie mu dokończyć, zwłaszcza kiedy to on wam pomaga. A nie 'zrób to, zrób tamto, przynieś, wynieś, pozmiataj, napraw, wyrzuć, chodź, leż, daj łapę' a potem 'no i dlaczego nie poszedłeś do tego lekarza jak od miesiąca mówisz że gangrena Ci już od nadgarstka przeszła pod łokieć?'...
Notki miałem pisać krótsze, to jest krótsze. Może chaotycznie, ale chuj tam.
środa, 13 marca 2013
Make pizza, not war.
Generalnie jestem człowiekiem bezkonfliktowym. Wiele osób myli to z niezdecydowaniem, brakiem własnego zdania lub asertywności. Nie wiem od czego wzięło się, że choćby nie wiem co, należy przekonać rozmówcę że Twoja racja jest bardziej Twojsza niż jegojsza.
Tak długo jak coś nie wpływa bezpośrednio na mnie, dlaczego powinienem się przejąć Twoim zdaniem/gustem/decyzją; ba! Ty to byś chciał żebym ja najlepiej poddał wątpliwości Twoje racje, byś mógł mnie do swojego zdania przekonać! Może masz zadatki na akwizytora? Problem polega na tym, że nie masz mnie do czego przekonywać, bo nie kwestionuję tego co Ty robisz/uważasz/myślisz. Jeśli Ty uważasz, że czerwony jest lepszy od niebieskiego, to cieszę się Twoim szczęściem, nawet jeśli ja uważam że pomarańczowy jest lepszy od czerwonego. Nie czuję się zobligowany do wpojenia Ci mojego zdania, kiedy kwestia dotyczy jakichś nieistotnych szczegółów. Jeśli Twoje rozmowy ze mną mają się sprowadzać do tego, że ja wyrażam swoje zdanie (na jakiś błahy temat, który sam zacząłeś), które Ty atakujesz- po czym ja się mam bronić, to wybacz, ale nie pogadamy sobie- najzwyczajniej w świecie akceptuje to, że możesz mieć inne zdanie.
Ale, ale! Nie tak prędko- wolność Twojej pięści jest ograniczona nienaruszalnością mojego nosa. Póki Twoje decyzje nie wpływają na mnie, bądź na moje najbliższe otoczenie- możesz sobie walnąć biały płotek przed domem i jabłoń na ganku. Ale jak Twoja jabłoń zaczyna napierdalać jabłkami w moje okna, a płot dostaje nóg i podpieprza mi po parę cm działki co noc, to zobaczysz jak przekonującym można być.
Po co w ogóle zaczynać jakąś sprzeczkę (na kompletnie bzdurny temat), skoro oboje wiemy, że do niczego (konstruktywnego) nie doprowadzi? Co sprawia, że sądzisz, iż ma dla mnie znaczenie czy kupiłeś sobie koszulę Bossa czy McNeala? Już pomijam-po co mi to mówisz? Poczujesz się lepiej, jeśli powiem, że zajebista koszula? Przestaniesz w niej chodzić, jeśli powiem, że ja bym w takiej nie chodził? Może się zdarzyć tak, że sam wyskoczę z jakimś komentarzem- czemu nie. Ale nadal-jakie to ma znaczenie? Ja mam serdecznie w dupie to czy lubisz moje buty, lub co sądzisz na temat stacji na której tankuję. Nie pytam się Ciebie o to- prawdopodobnie dlatego, że to co powiesz nie zmieni tego gdzie i jak wydaję lub zarabiam pieniądze. Więc po co marnować mój czas, Twój czas, nasze struny głosowe i nerwy, skoro to nic nie zmieni?
Od udzielania takich rad i opinii są bliscy i przyjaciele. Możesz się zapytać swojej rodzicielki/partnerki/córki czy pasek pasuje Ci do butów, albo wyrazić zachwyt/podziw/zniesmaczenie (-z tym to uważaj) na temat tego jak ona wygląda. I vice-versa.
Zabawa w życie nie polega na tym, by się przypasować wszystkim. Nie chodzi o to, że wszyscy mają Cię uwielbiać i wszystkim masz się podobać. Możesz mieć swoje zdanie i nadal żyć w symbiozie z kimś kto ma inne. Najlepsze jest to, że czasem wzorową relację można spieprzyć nieistotnym detalem. Przykładowo, gdy spotykasz się z kimś nowym, zajebiście się wam gada cały wieczór, spotykacie się kolejnego dnia i mimochodem pada kwestia kibicowania. Okazuje się że kibicujecie przeciwnym drużynom. Oh nie. Albo jeszcze lepiej- jeden z was jest oddanym katolikiem, a drugi hindusem, albo niewierzącym. Toż to strasznie! Rujnuje to waszą dotychczasową relację ponieważ... ...a nie, czekaj- nie rujnuje. Chyba, że oboje jesteście kretynami. Równie dobrze można mieć do kogoś pretensje że woli goździki od tulipanów albo bardziej podobają mu się kanciaste samochody niż różowe deski surfingowe. Czemu miałoby to mieć dla Ciebie znaczenie, że w wolnym czasie ktoś skleja modele, podczas kiedy Ty zbierasz znaczki? Takie samo ma znaczenie to w co wierzy lub której drużynie kibicuje. Zamiast tworzyć z tego podstawę do kłótni, może wykorzystacie to, do nawiązania rozmowy na poziomie (akurat wspierana drużyna tu jest słabym przykładem, ale religia lub inne poglądy znacznie lepszym)?
Z resztą -chuj mi do tego- uważasz że warto narazić swoją śledzionę na nóż od rozmówcy o odmiennym zdaniu? Komu w drogę temu piasek w oczy, idźcie się pozabijać, to przynajmniej podniesiecie średnie IQ w mieście. Chodzi mi tylko o to, że lepiej jest pójść np coś razem zjeść, pograć, łowić ryby, niż prowadzić zaciętą wojnę w imię wyimaginowanej idei, z którą identyfikujecie się tylko dlatego, że otoczenie to robi.
W ogóle- masz świadomość tego, że prowadzenie takiej lub jakiejkolwiek innej 'walki' pomaga innym Cię zidentyfikować? Tygrys nie poluje na mrówki, wieloryb nie czai się pod kamieniem by wciągnąć szprotkę, a wojsko nie wkracza na Twój osiedlowy plac zabaw by pograć z dziećmi w policjantów i złodziei. Przeciwnika powinno się dobierać na swoją miarę- tygrys poluje na jakieś gazele, słoń tratuje człowieka, a wojsko zajmuje się terrorystami. Zastanów się, zanim podejmiesz 'walke' z kimś, kto najpierw ściągnie (nie wyciągnie) Cię na swój poziom, a potem zabije doświadczeniem. Co byś pomyślał sobie o lwie, który ryczy na żuczki albo byka który próbuje zaatakować rogami pudelka? Czy gra jest warta świeczki?
Teraz z innej beczki:
potrzebuję jakiegoś odzewu (nieważne, czy w komentarzu czy jakimiś kanałami prywatnymi) odnośnie formy tego bloga- pisać tak jak piszę, czy mniej formalizować?
PS: komentować można nie będąc zalogowanym.
Tak długo jak coś nie wpływa bezpośrednio na mnie, dlaczego powinienem się przejąć Twoim zdaniem/gustem/decyzją; ba! Ty to byś chciał żebym ja najlepiej poddał wątpliwości Twoje racje, byś mógł mnie do swojego zdania przekonać! Może masz zadatki na akwizytora? Problem polega na tym, że nie masz mnie do czego przekonywać, bo nie kwestionuję tego co Ty robisz/uważasz/myślisz. Jeśli Ty uważasz, że czerwony jest lepszy od niebieskiego, to cieszę się Twoim szczęściem, nawet jeśli ja uważam że pomarańczowy jest lepszy od czerwonego. Nie czuję się zobligowany do wpojenia Ci mojego zdania, kiedy kwestia dotyczy jakichś nieistotnych szczegółów. Jeśli Twoje rozmowy ze mną mają się sprowadzać do tego, że ja wyrażam swoje zdanie (na jakiś błahy temat, który sam zacząłeś), które Ty atakujesz- po czym ja się mam bronić, to wybacz, ale nie pogadamy sobie- najzwyczajniej w świecie akceptuje to, że możesz mieć inne zdanie.
Ale, ale! Nie tak prędko- wolność Twojej pięści jest ograniczona nienaruszalnością mojego nosa. Póki Twoje decyzje nie wpływają na mnie, bądź na moje najbliższe otoczenie- możesz sobie walnąć biały płotek przed domem i jabłoń na ganku. Ale jak Twoja jabłoń zaczyna napierdalać jabłkami w moje okna, a płot dostaje nóg i podpieprza mi po parę cm działki co noc, to zobaczysz jak przekonującym można być.
Po co w ogóle zaczynać jakąś sprzeczkę (na kompletnie bzdurny temat), skoro oboje wiemy, że do niczego (konstruktywnego) nie doprowadzi? Co sprawia, że sądzisz, iż ma dla mnie znaczenie czy kupiłeś sobie koszulę Bossa czy McNeala? Już pomijam-po co mi to mówisz? Poczujesz się lepiej, jeśli powiem, że zajebista koszula? Przestaniesz w niej chodzić, jeśli powiem, że ja bym w takiej nie chodził? Może się zdarzyć tak, że sam wyskoczę z jakimś komentarzem- czemu nie. Ale nadal-jakie to ma znaczenie? Ja mam serdecznie w dupie to czy lubisz moje buty, lub co sądzisz na temat stacji na której tankuję. Nie pytam się Ciebie o to- prawdopodobnie dlatego, że to co powiesz nie zmieni tego gdzie i jak wydaję lub zarabiam pieniądze. Więc po co marnować mój czas, Twój czas, nasze struny głosowe i nerwy, skoro to nic nie zmieni?
Od udzielania takich rad i opinii są bliscy i przyjaciele. Możesz się zapytać swojej rodzicielki/partnerki/córki czy pasek pasuje Ci do butów, albo wyrazić zachwyt/podziw/zniesmaczenie (-z tym to uważaj) na temat tego jak ona wygląda. I vice-versa.
Zabawa w życie nie polega na tym, by się przypasować wszystkim. Nie chodzi o to, że wszyscy mają Cię uwielbiać i wszystkim masz się podobać. Możesz mieć swoje zdanie i nadal żyć w symbiozie z kimś kto ma inne. Najlepsze jest to, że czasem wzorową relację można spieprzyć nieistotnym detalem. Przykładowo, gdy spotykasz się z kimś nowym, zajebiście się wam gada cały wieczór, spotykacie się kolejnego dnia i mimochodem pada kwestia kibicowania. Okazuje się że kibicujecie przeciwnym drużynom. Oh nie. Albo jeszcze lepiej- jeden z was jest oddanym katolikiem, a drugi hindusem, albo niewierzącym. Toż to strasznie! Rujnuje to waszą dotychczasową relację ponieważ... ...a nie, czekaj- nie rujnuje. Chyba, że oboje jesteście kretynami. Równie dobrze można mieć do kogoś pretensje że woli goździki od tulipanów albo bardziej podobają mu się kanciaste samochody niż różowe deski surfingowe. Czemu miałoby to mieć dla Ciebie znaczenie, że w wolnym czasie ktoś skleja modele, podczas kiedy Ty zbierasz znaczki? Takie samo ma znaczenie to w co wierzy lub której drużynie kibicuje. Zamiast tworzyć z tego podstawę do kłótni, może wykorzystacie to, do nawiązania rozmowy na poziomie (akurat wspierana drużyna tu jest słabym przykładem, ale religia lub inne poglądy znacznie lepszym)?
Z resztą -chuj mi do tego- uważasz że warto narazić swoją śledzionę na nóż od rozmówcy o odmiennym zdaniu? Komu w drogę temu piasek w oczy, idźcie się pozabijać, to przynajmniej podniesiecie średnie IQ w mieście. Chodzi mi tylko o to, że lepiej jest pójść np coś razem zjeść, pograć, łowić ryby, niż prowadzić zaciętą wojnę w imię wyimaginowanej idei, z którą identyfikujecie się tylko dlatego, że otoczenie to robi.
W ogóle- masz świadomość tego, że prowadzenie takiej lub jakiejkolwiek innej 'walki' pomaga innym Cię zidentyfikować? Tygrys nie poluje na mrówki, wieloryb nie czai się pod kamieniem by wciągnąć szprotkę, a wojsko nie wkracza na Twój osiedlowy plac zabaw by pograć z dziećmi w policjantów i złodziei. Przeciwnika powinno się dobierać na swoją miarę- tygrys poluje na jakieś gazele, słoń tratuje człowieka, a wojsko zajmuje się terrorystami. Zastanów się, zanim podejmiesz 'walke' z kimś, kto najpierw ściągnie (nie wyciągnie) Cię na swój poziom, a potem zabije doświadczeniem. Co byś pomyślał sobie o lwie, który ryczy na żuczki albo byka który próbuje zaatakować rogami pudelka? Czy gra jest warta świeczki?
Teraz z innej beczki:
potrzebuję jakiegoś odzewu (nieważne, czy w komentarzu czy jakimiś kanałami prywatnymi) odnośnie formy tego bloga- pisać tak jak piszę, czy mniej formalizować?
PS: komentować można nie będąc zalogowanym.
czwartek, 7 marca 2013
KKK v1
Skrót można rozwinąć na kilka sposobów, ja preferuję:
Krótkie Kiepskie notKi
KKK, czyli seria osobnych wpisów, które będą raczej wyznacznikami tego, że blog dalej żyje, ale nie poruszają one żadnych kwestii dotyczących myśli przewodniej tego bloga.
Tak więc dziś odcinek pierwszy, każdy następny będzie już bez wstępu.
Usłyszałem dziś żart tak durny, że aż się zaśmiałem. ('usłyszałem' tu jest kluczowe, jednak zapiszę go)
Szedł Szopen i bach. Wyjebał się.
Dziękuję, dobranoc.
Krótkie Kiepskie notKi
KKK, czyli seria osobnych wpisów, które będą raczej wyznacznikami tego, że blog dalej żyje, ale nie poruszają one żadnych kwestii dotyczących myśli przewodniej tego bloga.
Tak więc dziś odcinek pierwszy, każdy następny będzie już bez wstępu.
Usłyszałem dziś żart tak durny, że aż się zaśmiałem. ('usłyszałem' tu jest kluczowe, jednak zapiszę go)
Szedł Szopen i bach. Wyjebał się.
Dziękuję, dobranoc.
Subskrybuj:
Posty (Atom)