poniedziałek, 17 grudnia 2012

Polskie seriale.

Notka dla ludzi, którzy są miłośnikami seriali typu 'na wspólnej', 'klan', 'm jak mamtowdupie' oraz brazylijskich telenoweli.

Kurwa mać! Bo nie sposób zacząć inaczej; jakim cudem jesteś w stanie to oglądać dłużej niż 15minut...tygodniowo. Zanim w ogóle przystąpię do analizy odbiorców tych jakże pełnych akcji produkcji, przybliżę najpierw ogólny zarys co zacz. Polskie seriale mają fabułę tak zawiłą, że większość odcinków mogłaby mi posłużyć za linijkę. Telewizji nie oglądam od przeszło 5lat, jak nie lepiej, bo ilość gówna wciskana mi tam za pośrednictwem reklam wysypywała mi się przez okna. Rezygnując z tego medium nieświadomie ulżyłem sobie też o kontakt  z polskimi serialami- przynajmniej na taką skalę, jak niektórzy ludzie poddają się dobrowolnie. Jednak piszę tę notkę z jakimś pojęciem co mi na nerwy idzie; to też wniosek jest prosty- miałem z tym styczność (z różnych względów). Dane mi było obejrzeć parę odcinków takich ...'hitów'... jak "na wspólnej", "ojciec mateusz", "brzydula", "pensjonat pod różą", "w11", "klan"... i jeszcze parę, których tytułów na szczęście nie pamiętam. A to dopiero polska część półświatka. Z zagranicznych produkcji kojarzę "modę na sukces", "zbuntowanych" i coś tam jeszcze z aniołami w tytule. Akurat 'moda na sukces' to osobna historia, której akcje można doskonale posumować cytatem który zapadł mi w pamięć, niestety nie pamiętam autora: -co się działo ostatnio w "modzie na sukces"? - Dachowali -I co, to cały odcinek? -Nie, trzy.

Jeśli chodzi o podsumowanie Brazylijskich telenoweli, to by było jakoś tak: "don fernando muyguapo zdradził francesce julitebonitę z marią lampucerą, jose alonzoguarro spiskuje przeciwko całej trójce, będąc bratem swojej ciotki, bo mąż kuzyna jego babci zmienił płeć i adoptował jego wnuka- więc logicznym jest, że nie może pozwolić by anita ojanegra zobaczyła ich razem" - a to dopiero pierwsza scena.

Polskie produkcje natomiast dzielą się na kilka rodzajów- i wszystkie w nazwie będą mieć 'para' bądź 'pseudo'. Przykłady:

Pseudokryminalne 'w11', "ksiądz mateusz":  "tamci chłopacy, którzy zupełnie przypadkiem stoją na widoku mogą coś wiedzieć - tak, masz rację, chodźmy to sprawdzić. // -chłopacy, wiecie coś? - nie! nic wam nie powiemy! -no powiedzcie... -no dobra, powiemy."

Pseudo-Para-medyczne (tytułów na [nie]szczęście nie pamiętam): "podajcie mu morfinę -nie możemy, to niebezpieczne! -wiem co robię, zaufajcie mi! -ok // -mówiłem, że nie można podać mu morfiny! -o nie, i co teraz - trzeba coś z tym zrobić - dajcie mu rutinoscorbin i okłady z mielonego żyta dwa razy dziennie na lewy pośladek // -dziękuję pani doktór!"

I reszta pseudoobyczajowo-parafamilijnych typu "na wspólnej", "brzydula", "majka" etc różni się między sobą (czasem) obsadą, kolejnością kwestii/zdarzeń, miejscem akcji. Ktoś kogoś poznał, ten ktoś jest w nieszczęsliwym związku z kimś innym komu się spodobał ten ktoś pierwszy. Jedni się kłócą, drugim nie wychodzi, ktoś tam jest czyimś szefem, potem jakiś ślub, rozwód, powrót do pierwotnego układu i podsumowanie 'oh to było tylko nieporozumienie, bo ja myślałem że chodziło o co innego'. Ewentualnie poruszane są problemy współczesnej młodzieży: Jarek nie odebrał telefonu od Weroniki. Na pewno całował się z inną dziewczyną na przerwie w kiblu. Mama zabrała Kasi iPada, Kasia czuje się mentalnie zgwałcona i świat jej się zawalił bo matka ograniczyła jej wolność. Karol studiuje i musi dorabiać na zmywaku, jest taki biedny, że musi pracować. Zosia nie może rozstać się ze swoim psem- tata tłumaczy, że nie może zostać, bo go potrzebują na komisariacie- w końcu jest komendantem.

Dobra, teraz do rzeczy: jak najebane trzeba mieć w głowie (lub jak pusto tam trzeba mieć, skoro się to komuś do tego łba mieści) by być w stanie oglądać życie innych ludzi. Nie, powaga. Jeszcze jakby się tam coś działo, nie wiem, śmieszne by to chociaż było czy cokolwiek. Ale tam się kurwa nic nie dzieje. Podgląd prawie 24/7 z życia fikcyjnych postaci. Na prawdę tak bardzo nie masz swojego życia, że musisz oglądać to co robią inni? Nie masz swoich problemów i potrzebujesz cudzych, by się nimi przejmować? Bardzo sielankowe życie masz, powiem Ci. Jeszcze jakbyś się mógł czegoś z tego dowiedzieć, nauczyć... cokolwiek. To nie. Najlepsze jest to, że Ci się wydaje, że jesteś jakby 'ponad' nimi, bo to Ty ich oglądasz, a nie oni Ciebie. Nie rozumiesz, że tak na prawdę ktoś ciągnie kasę za to, że zrobił produkcję na podstawie życia Twojego/Twoich sąsiadów i owinął to gówno w tak ładny papierek, że nawet nie zaglądniesz co jest w środku. Zero perspektyw, zero życia własnego (spotkanie z kimś by obgadać co zrobiła któraś z postaci w którymś z seriali się nie liczy), zerowe użytkowanie własnego mózgu. Ale Tobie się wydaje, że owszem, myślisz, bo jesteś w stanie ocenić, że to co ktoś zrobił jest głupie/fajne zrobiłbyś tak samo/inaczej. Nie ogarniasz własnego życia, a wydaje Ci się że ogarnąłbyś czyjeś- tak właśnie, wydaje Ci się. Poproszę Cię o opinię/wypowiedzenie się na jakiś znaczący temat, typu 'czy wiesz gdzie jest najbliższy szpital/apteka' lub 'pamiętasz co się działo w xyz zanim okradli Rafała?", "czy uważasz ze do dobry pomysł żeby kupować to teraz, może poczekać na upgrade modelu/na promocję"- milczysz. Za to będziesz w stanie mi wymienić byłych eweliny, do trzech chłopaków wstecz, będziesz się podniecać gdy wiesz 'co będzie w następnym odcinku' (w ogóle, kurwa: po co to oglądać, skoro wiesz co się stanie? Tego też nigdy nie ogarniałem.), a co najlepsze, uznasz że to JA jestem dziwny, gdy nie podchwycę żadnego z Twoich tematów rozpoczynających się słowami 'a widziałeś ostatnio w tutaj_nazwa_serialu jak...' - Nie kurwa, nie widziałem. O połowie tych seriali i których gadacie nie mam nawet pojęcia. A najlepsze w tym wszystkim jest to, że 'musisz się spieszyć, bo Ci się serial zaczyna'. Krzyż Ci na drogę.

Jest oczywiście parę polskich produkcji, które są jawnie pastiszowe bądź prześmiewcze, więc na nie się patrzy troszeczkę inaczej, np "świat według kiepskich", "daleko od noszy" etc. Z tym, że o ile Andrzeja Grabowskiego szanuję, to postać którą gra strasznie mi idzie na nerwy i nie jestem w stanie tego oglądać. "Daleko od noszy" z kolei jest na takim poziomie, że z czasów w których oglądałem jeszcze telewizję, ten wspominam najlepiej. Było jeszcze naturalnie takie coś jak "tata, a marcin powiedział" albo "rodzina zastępcza"... i nie poleciłbym tego nikomu w ramach 'zapoznania się z polskimi produkcjami', natomiast nie odradzałbym zobaczenia, jeśli chętni sami by się pojawili. W tym miejscu jeszcze zaznaczę, że dzięki YouTube'owi dane mi było zobaczyć, ze Polska jednak nie leży całkowicie na tej płaszczyźnie, bo bodajże tvnowi udało się stworzyć coś, co było w miarę oryginalne i dosyć śmieszne. Mianowicie parodia wszystkich mydlanych oper w formie hiperbolizacji drobnostek. Tytuł w tej chwili wyleciał mi z głowy, chociaż jak sobie przypomnę, to edytuję notkę. Niestety, polskie bydło jest zbyt przyziemne intelektualnie, by nawet tak podaną na tacy kwintesencję parodii przyswoić. Program został zamknięty po chyba 4 czy 5 odcinkach.

No ja pierdolę. Jeśli mam do wyboru oglądnięcie chociażby durnego CSI:NY lub W11, to chyba nie muszę mówić, że CSI wygrywa jeszcze w przedbiegach. House vs Jakiś polski serial o lekarzach? No proszę Cię. Z amerykańskich produkcji jednym tchem jestem w stanie wymienić multum na prawdę ciekawych, interesujących, pełnych zwrotów akcji seriali, a gdybym w tej samej kategorii miał wskazać seriale polskie, nie wiem czy wymyśliłbym trzy tytuły siedząc przez godzinę ze 'światem seriali' w dłoni. Ostatnio modny się stał "Dexter" normalnie nie podążam za modą, ale wiele osób podeszło do mnie i mi go poleciło prywatnie, więc postanowiłem dać mu szansę. Przyznam się, że spodziewałem się czegoś lepszego i niespecjalnie mnie wciągnął. Ale to i tak jest lepsze, niż jakikolwiek polski serial który mi obecnie przychodzi do głowy.

Jeśli oglądasz którykolwiek z tych polskich badziewi, jesteś intelektualną kaleką. Jest to zarówno przyczyna jak i symptom. Oglądasz, bo nie masz perspektyw- a nie masz perspektyw, bo wciskasz swojemu mózgowi taką watę, że nie domaga się prawdziwych bodźców. Odetnij się od telewizora. Zamiast oglądać to gówno, zacznij czytać. Koniecznie chcesz oglądać filmy w TV to sprawdź sobie program w internecie, ustaw sobie przypomnienie i oglądnij film z reklamami, jeśli oglądanie online bądź kupowanie filmów nie jest w Twoim stylu.

Swoją drogą, ciężko w takim temacie nie wspomnieć chociażby o rozbieżności nawet w polskich filmach na przestrzeni lat. Osobiście bardzo podobają mi się filmy typu "Kiler", "Chłopaki nie płaczą", "Czas Surferów", "Dzień Świra", "Symetria", "Seksmisja" - problem w tym, że 'najświeższy' z tych filmów ma (zaraz) 10 lat. Obecnie, przyznając się, że oglądałem którąś z produkcji  ostatniej dekady, muszę się zachowywać jak uczeń gimnazjum kupujący papierosy. "Niestety" wychodzę z założenia, że żeby czegoś nie chcieć/nie lubić trzeba to najpierw poznać/spróbować. Nie z opowiadań, nie 'podobne', nie 'wydaje mi się że to jest jak...' - tylko po prostu wziąć i spróbować. Przynajmniej nikt mi nie powie, że mówię o czymś nie mając o tym pojęcia (vide psychologowie 60+, którzy są 'specjalistami ds. gier komputerowych'). Oglądałem więc film pod tytułem "Wyjazd integracyjny". Boże święty. Przypuszczam że jestem jednym z niewielu polaków, który był w stanie dotrwać do końca tego filmu na trzeźwo. Jeśli miałbym zgadywać, jak był pisany scenariusz, to zamknięto w pokoju ~20 osób, każda z nich miała napisać jedno zdanie, potem losowało się 10 z nich, podrzucało pod sufit i jak konfetti spadło, tak ustawiało się kamienie milowe w filmie. Jest teoria, że jakby iluśtam małpom pozwolić napierdalać na maszynach przez 100 lat to napisałyby "Pana Tadeusza" - boję się, że w starciu z tymi ludźmi, małpy nadal byłyby na prowadzeniu. Natomiast pozytywnie zaskoczył mnie film "Weekend" - który oczywiście nie umywa się nawet do "Kilera" czy "Poranku Kojota", natomiast z tych nowszych produkcji jest najbliżej mojej definicji filmu dającego się oglądnąć. Jest parę żartów które nie wszyscy zrozumieją, jest parę tekstów które wymagają pewnego ogarnięcia, ale nie ma większego problemu z łyknięciem go. Co prawda fabuła tam kuleje, a przekaz do dziś nie wiem jaki ten film miałby za sobą nieść, ale jeśli są jeszcze osoby mające jakiś wpływ na rozwój polskiej kinematografii, proszę: idźcie w stronę "Weekendu", a nie "Wyjazdu integracyjnego" -błagam. (Swoją drogą- chętnie bym się dowiedział, czy aktualnie można coś ciekawego znaleźć na półce z polskimi filmami- bo o zagranicznych to na razie nie ma sensu wspominać wobec naszego kalectwa. To byłoby kopanie leżącego.)

"Nie ma mniejszej i większej połowy, ale większa połowa z Was tego nie zrozumie." - chodzi mi o to, że po przeczytaniu tego tekstu będziesz w jednej z trzech grup:
1-"No, faktycznie" i zaczniesz zmieniać swoje życie (niekoniecznie pod to co ja napisałem, ale przejrzysz na oczy)

2-Na zasadzie "faktycznie, dobry workout, od jutra ćwicze" - zaczniesz przeglądać dalej internet, zapominając o tym co przeczytałeś

3-Staniesz się materiałem na którąś z kolejnych notek. "Bo co jakiś koleś z internetu może wiedzieć o moim życiu, ja wiem lepiej czy mam władze nad swoim życiem czy nie! ...Oh, serial mi się zaczyna."

Zwróć uwagę, na tytuł tego bloga i zastanów się nad treścią notki którą właśnie skończyłeś czytać.

sobota, 15 grudnia 2012

Jak bardzo nie wierzysz w boga?

Coś czuję, ze to będzie temat-rzeka. Kontrowersyjny, niejednoznaczny, z mnóstwem subtematów. Pewnie jeszcze do tego wrócę parę razy.

Przyznam się bez bicia, że owszem, miałem taki etap w swoim życiu, że uważałem się za ateistę. W szkole starałem się niby to mimochodem wytykać wierzącym kolegom i koleżankom ('om'! Kurwa. 'om'! - ale kalectwo językowe dostanie osobną notkę, cierpliwości- no, w każdym razie-) jak bardzo moje niewierzenie jest lepsze od ich wierzenia, bo 'moja racja jest bardziej mojsza niż Twojsza'. Tak- przechodziłem przez to, przyznaję się do tego, minęło mi to. Naturalnym jest, że się z czegoś wyrasta z wiekiem i/lub zbieranym doświadczeniem życiowym, zmieniają się Twoje poglądy, nastawienie, opinie, w związku z czym i postępowanie. Niestety niektórzy nie potrafią zaakceptować zmian jako naturalnego porządku rzeczy i starają się z tym walczyć, tłumacząc to sobie (i innym), że nie pozwolą się 'zmienić' bo zatracą istotę samych siebie. No kurwa mać. To, że w pewnym momencie zaskoczyłeś na wyższy poziom świadomości i zrozumiałeś, że nie pyta się rodziców, czy możesz iść na wagary - nie znaczy, że osiągnąłeś szczyt swojej ewolucji umysłowej i wszystko co następuje potem, to tylko 'spychanie' Cię z kursu Twojego umysłu.

Otóż rozwój człowieka nie jest podzielony na dwa etapy 0-18 i 18+. Szok, nie? Dla niektórych na pewno. Pozwól, że nakreślę Ci, jak to w uproszczeniu wygląda. Jako niemowlę, od momentu otarcia się twarzą o gościniec Twojej rodzicielki, do któregoś tam miesiąca nie potrafiłeś sobie nawet trafić palcem do dupy - dosłownie. Potem zacząłeś gaworzyć, siedzieć, chodzić. Zauważalny progres, z potencjalnie niegroźnej, niezdolnej do przeżycia biomasy, stałeś się zagrożeniem dla samego siebie, bo potrafisz spaść ze schodów, chwycić nóż i wsadzić go sobie w gardło, lub ćwicząc sprint z nożyczkami zafundować dodatkowy otwór w czaszce. A to nie koniec możliwości fuzji Twojej fantazji i zdolności motorycznych. Następnie wszedłeś w etap interakcji z pozostałymi użytkownikami swojego otoczenia. Dzieci znajomych Twoich rodziców, rówieśnicy przed blokiem/z okolicznych domów. No. I na tym etapie się zatrzymajmy na chwilę. Trwa on kilka lat, podczas tego okresu uczysz się jakichś zachowań, reakcji, ekspresji - w tym wyrażania siebie i swojego zdania. W konfrontacji z dorosłymi palniesz czasem jakąś perełką, którą rodzice Ci będą przypominać po -nastu latach, no nie wiedziałeś, że tak wyrazić się nie wypada, bądź konstrukcja której użyłeś mogła być dwuznaczna lub po prostu śmieszna. W razie konfliktu o wiaderko/łopatkę prędzej czy później zapominałeś z kim i o co walczyłeś - przechodziliście do innej zabawy, bo fun był ważniejszy niż duma i ego. Byłeś takim małym hedonistą. Czy Ci się to podoba czy nie; jakbyś miał wątpliwości, to przypominam Ci, że kiedyś wolałeś się obsrać, niż czekać na nocnik. Z wiekiem, te 'drobnostki' ewoluują wraz z Tobą. Zaczynasz cenić sobie prywatność, lubisz gdy ludzie zauważają 'łał, ale urosłeś', idziesz do szkoły podstawowej, gimnazjum, szkoły średniej, może na studia i ostatecznie do pracy. Przez te wszystkie lata z różnych stron wciskane Ci było jakie zachowanie jest poprawne, jaka opinia nie jest kontrowersyjna, co 'powinieneś zachować dla siebie' jeśli Twoje zdanie nie było takie jak zdanie innych. Wyrażanie się na tematy o choćby luźnym związku z religią bądź wiarą zawsze niesie za sobą ryzyko spotkania się z czyjąś dezaprobatą, którą może na różne sposoby okazać, zależnie od tego do jakiego poziomu umysłowego pozwolił sobie 'doewoluować'.

Zanim rozwinę dalej myśl, pozwól mi najpierw sprecyzować na czym polega ateizm, o którym będę za chwilę pisać. Otóż jeśli wydaje Ci się, że ateizm, to brak wiary w Twojego boga/Twoje bóstwa/idee... To tak, masz rację- wydaje Ci się. Ateizm to jakiś sztuczny hybrydowy twór, który przyjął się ze względu na wygodę jego stosowania. Zacznijmy od tego, że jaki jest sens nazywania jakiejś grupy ludzi na podstawie tego, czego nie robi? Dlaczego w sferze wiary jest podział teiści/ateiści, a np w sporcie nie ma tenisiści-ateniśiści? Oh oh, czyżbyś zaczął dostrzegać niespójność? Jak nazwać ich filozofię nie-bycia-tenisistą? Atenisizm? Po co? Dobra, dalej- czym jest ateizm: jest stanowiskiem, że nie wierzy się w istoty wyższe. Coś na zasadzie mówienia ludziom dookoła 'nie kupuję mandarynek, bo ich nie lubię'. Kogo to kurwa obchodzi, czy lubisz mandarynki czy nie. Lubisz-fajnie. Nie lubisz-spoko. W takim wypadku nie jesteś targetem dla sprzedawców mandarynek, reklamy z mandarynkami nie są kierowane do Ciebie, a przemysł mandarynkowy przez to na Tobie nie zarabia. Ktoś Ci proponuje mandarynkę, odmawiasz- koniec tematu. Nie zaczynasz wywodu pod tytułem 'jestem amandarynkowiczem, uważam że mandarynki są niedobre i jedzą je tylko ludzie którzy nie potrafią się uwolnić spod reżimu swoich rodziców, który zakorzenił im się w głowach, gdy karmili ich mandarynkami' no nie robi się tak po prostu. Ignorujesz mandarynki w sklepie, a gdy pojawiają się na stole u znajomych po prostu po nie nie sięgasz. Więc jaki jest sens mówić, że jesteś ateistą?

Wielu ludzi zarzuca mi 'niby nie wierzysz, taki z ciebie ateista, a ciągle słychać od ciebie o jezu, o boże'. No popatrz, ciekawostka- to, że nie wierzę, nie czyni ze mnie automatycznie ateisty. A zwrotami typu 'o jezus maria' nasiąknąłem podczas swojego procesu wychowawczego w katolickim domu. Logicznym chyba jest, że nie będę zmieniał swojego słownictwa tylko z tego względu, że Ty uznajesz je za obraźliwe, bluźniercze, chuj wie jeszcze jakie. Oczywiście, nie będę Ci na złość w każde zdanie wplatać którejś formułki, ale ciężkiej kurwy, Ty też nie przesadzaj.

Teraz temat do którego dążyłem. Agnostycyzm i nonteizm. Zacznę od tego drugiego. Nonteizm polega na tym, że istnienie, lub nieistnienie boga nie wpływa w żaden sposób na wyznawanie wiary przez daną osobę. Przykładem jest chociażby buddyzm lub konfucjonizm. Na ogół religie te są po prostu zbiorem postępowań moralnych według których można żyć w zgodzie z innymi. Z innymi. Skup się. Nie z bogiem, nie z niebiosami, edenem, valhallą, hadesem, czy mordorem. Z innymi ludźmi. Agnostycyzm natomiast dotyczy trochę innego spektrum, bo zawiera się w nim postrzeganie świata- agnostycy uznają, że świata nie jesteśmy w stanie dokładnie poznać (co przez wielu jest uproszczane do formy, że nie można rozstrzygnąć czy bóg istnieje lub nie [tylko nikt nigdy nie precyzuje który]). Poniekąd ma to przełożenie na rzeczywistość, bo faktycznie nasze narządy zmysłów są bardzo stępione jeśli chodzi o odbiór bodźów.

jesteśmy ślepi i głusi.

I tak, mam świadomość tego, że potrafimy się obsługiwać mikrofalami, ultradźwiękami, promieniowaniem gamma - potrafimy to wszystko jakoś obrazować w razie potrzeby - ale nie zmienia to faktu, że tak na prawdę, bez tego całego wspomagania jesteśmy raczej słabymi receptorami ogólnie rzecz biorąc.

Ale wróćmy do głównego wątku. Dorośnij. Wyrosłeś z etapu babrania się psim gównem znalezionym w piaskownicy, wyrosłeś z noszenia dzienniczka do szkoły wyrosłeś z ubrań, zabawek - wszystko się zmienia. Ale Tobie wydaje się, że jak już raz się zmieniłeś, to wystarczy. O! Takiego chuja. Pozwól, ze podam Ci przykład- kiedyś dziewczyny były 'be' (teraz najwyżej mogą mieć 'b', ale to inna bajka), potem jakby były neutrale, bo okazały się 'też ludźmi' więc można było od nich czasem odpisać zadanie na przerwie czy coś, a przypuszczam ze teraz, to większość czytelników jest zainteresowana w płci przeciwnej całkiem znacząco. A to też nie są trzy etapy, jak ja to przedstawiłem, tylko dużo bardziej skomplikowany mechanizm. Takie rzeczy jak wyznanie też mają Ci się prawo zmienić. I nie powinieneś iść w zaparte, że rodzice Cię nauczyli chrześcijaństwa, to chrześcijaninem będziesz, bo losowy_powód.txt, ewentualnie okres buntu na  'nie będą mi mówić co mam robić, zostaję satanistą, hipisem, kretynem' tez możesz spojrzeć pobłażliwym okiem. Do pewnego wieku takie rzeczy się jeszcze wybacza. Samemu sobie też. Podjąłeś w życiu decyzję, która wtedy wydawała się (i może nawet chwilowo była) dobra, ale na chwilę obecną i z perspektywy czasu to staje się coraz mniej opłacalne, mniej logiczne, czasem wręcz głupie. Wszyscy dookoła dają Ci znaki, że to głupie/bezsensowne, ale Ty w zaparte będziesz bronić swoich racji, bo to 'Twoja decyzja'? O przyznawaniu się do błędów i naprawianiu ich napisze osobna notkę, więc przeskoczmy dalej. Jeśli czujesz, że jednak chcesz wierzyć - proszę bardzo. Jeśli jesteś wierzącym, a stwierdzasz ze to nie dla Ciebie- nic nie stoi na przeszkodzie. Chcesz zmienić wyznanie? Kto Ci broni? Dlaczego ten ktoś ma zarządzać tym, co Ty uważasz? Ogarnij się. Ale zrób to dla siebie. Żebyś się czuł dobrze sam ze sobą. Kogo to kurwa interesuje, czy wierzysz w zeusa, czy buddę? Póki trzymasz to dla siebie i nie próbujesz przekonać innych do swoich racji, możesz wierzyć w latający czajnik z pomponami. Tylko nie mieszaj w to innych. Potrzebujesz publiki, by czytać książkę, by ludzie wiedzieli co czytasz? Nie. Tak samo nie potrzebujesz chodzić do kościoła by się modlić, nie potrzebujesz publiki by pokazywać jak bardzo wierzysz. Trzymaj to dla siebie. Nie będziesz wkurwiać tym mnie ani innych, którzy -jak na razie- muszą słuchać tego z przymusu. Ale to działa w obie strony. Jeśli jesteś niewierzącym, to siedź cicho, niepytany. I broń boże nie zabraniam Ci wyrażać swojego zdania. Ale miej świadomość, że nazywając się ateistą, ośmieszasz się. Nikogo nie interesuje jak bardzo nie grasz w tenisa.

No i myśl na pożegnanie z którą Cię zostawiam; zwróć uwagę, że żadna religia, bóg ani bóstwo nie przeżyło utraty swoich wyznawców.

środa, 12 grudnia 2012

Musisz zaznaczać, że jesteś kobietą?

Dobra, słowem wstępu tylko wspomnę, że osoby wrażliwe mentalnie i uczulone na momentami dobitny język nie powinny czytać moich wypocin. Dotyczy to zarówno tego, jak i każdego następnego postu w moim wydaniu.

Zacznę od rozwinięcia myśli z tytułu tego wpisu. Z byciem silnym, wpływowym, inteligentnym, mądrym (...) w codziennym życiu  jest jak z byciem kobietą. Jeśli musisz napominać o tym, że jesteś- to nie jesteś. Jak niekobieca musiałaby być kobieta, po której tego nie widać, która musiałaby zaznaczać to, że nią jest? Nie trudno sobie wyobrazić taką samicę człowieka, która nie ma kompletnie cech sprawiających, że widzi się w niej kobietę. Takie okazy można znaleźć chociażby w urzędach czy dziekanatach. Niektórzy mogli się też zdziwić, gdy imię 'tego kolesia' z wydziału matematyki i fizyki kończyło się na 'a'.

Ale do czego zmierzam: nie raz spotykam się z autoreklamą na zasadzie 'Ja to przejechałem prawie cały świat.' (czyt. byłem w Berlinie, widziałem Pragę na pocztówce, a kuzynka kolegi siostry podobno ma numer do kogoś kto był w Hiszpanii), 'Mi to będziesz tłumaczyć? No MI?' (czyt. mam szczątkowe informacje na ten temat, ale będę żonglować tymi danymi tak, by Ci namieszać i sprawić wrażenie, że coś wiem, a gdy przyłapiesz mnie, że tak na prawdę chuj się znam, to będę się tłumaczyć, że to było dawno, więc już nie pamiętam, ewentualnie akurat tego zapomniałem, albo boli mnie głowa, albo nie mam siły myśleć, jestem zmęczony/chory/upośledzony umysłowo), 'nie przejmuję/interesuję się xxx'.

Ten ostatni to mój faworyt, aż dostanie osobny akapit jako rozwinięcie. Jakbyś się nie interesował danym zagadnieniem to by wszystkie wzmianki na jego temat po Tobie spływały jak woda po kaczce, bo byś na nie nie zwracał uwagi. Ale nie, Ty się musisz pokazać, jak bardzo Cię to nie interesuje. Coś jak z walczeniem o pokój, albo z pieprzeniem dla dziewictwa. Kiedyś się słuchało muzyki którą się lubiło i która się komuś podobała, po to, by się muzyką cieszyć. Teraz, zamiast komentarzy 'fajny utwór', 'podoba mi się taka muzyka', 'chyba polubiłem ten gatunek' częściej się można dowiedzieć ile osób uważa, że dany kawałek jest 'porażką', zbierane jest poparcie dla 'boże co za szit' ewentualnie, nie mniej denerwujące 'co za idioci tego słuchają'. Już kompletnie pomijam kwestię tego, że 'hejtując' kogoś/coś zapewnia się temu rozgłos- nie ważne czy pozytywny, czy negatywny. Ale gdyby nie fala spamu jaka zalewa niektóre (jeśli nie wszystkie) portale typu 'wszyscy dla wszystkich', to sam bym nawet nie wiedział kim są ci ludzie, których internet tak bardzo nienawidzi. "Ja to się nie interesuję xxx, bo to debil' - jednym zdaniem udało Ci się trzy razy strzelić sobie w kolano, gratuluję. Po pierwsze, gdybyś się nie interesował xxx, to byś nie rozpoczynał tematu, bądź byś się do niego nie odnosił, jeśli takowy się pojawił. Po drugie, stwierdzenie że nie interesujesz się xxx 'bo to debil' dowodzi, że jednak się musiałeś zainteresować i wyrobić sobie opinię na ten temat- ergo: zaprzeczasz sam sobie. Po trzecie- rozpaczliwie, wręcz żałośnie domagasz się czyjejś uwagi, co plasuje Cię bardzo nisko w hierarchii rozmówców, dyskwalifikując Cię z równego udziału w dyskusji (skoro już do niej dołączyłeś odzywając się).

Samozwańcy, mają to do siebie, że zależy im na zdaniu innych- ale tylko i wyłącznie wtedy, gdy to zdanie im sami narzucają, a nie pozwolą go wykreować na podstawie tego co robią. A teraz z polskiego na nasze: tacy ludzie będą wmawiać Ci, że oni są tacy troskliwi, zabawni, altruistyczni bla bla bla, na pokaz odstawią jakąś szopkę raz czy dwa, a potem będą tylko zdalnie kontrolować Twoją opinię na ich temat- w razie potrzeby odpowiednio ją modyfikując. Ważne jest dla nich to, byś mówił o nich jak najlepiej, chwalił ich (chociaż nie przyznają się do tego), byś widział w nich istotę wyższą rangą od Ciebie, pomimo, że jest dokładnie odwrotnie. W ramach sprecyzowania dam jeszcze jeden przykład- pieniądze. Widzieliście kiedyś kogoś, kto ma na prawdę dużo pieniędzy i się tym afiszuje? Nie. Tylko ludzie, którzy ich nie mają, chcą się pokazać, w momencie gdy akurat się tak składa, że mogą się pokazać- by okresie standardowego ich braku wmawiać 'chwilowo nie mam kasy (w domyśle:ale normalnie, to mam, pokazywałem/mówiłem Ci przecież, pamiętasz?)' komu trzeba. "Przejada mi się ostatnio jedzenie w XYZ (najdroższa restauracja w mieście-w której był dwa razy w życiu)" - fajnie. Tylko po co mi to wiedzieć? Chciałeś się pokazać, że to dla Ciebie nic, że tam jadasz? No toś trafił, jak chujem w płot. Jakby to było faktycznie 'nic', to nawet nie widziałbyś sensu o tym mówić. Coś na zasadzie 'myłem dzisiaj ręce'. No zajebiście, koleś! Tacy ludzie potrafią się koncertowo ośmieszyć, nie zdając sobie sprawy, że rozmówca już dawno dostrzegł kulisy tego przestawienia i jedyny powód dla którego tego nie przerywa, to darmowy kabaret- który z czasem staje się tylko coraz bardziej żałosny.

Ludzie, którzy są takimi właśnie samozwańcami, zawsze będą najbiedniejsi umysłowo pośród swoich znajomych. Bo wydaje im się, że pokazują jak bardzo są 'ponad' ludzi dookoła, tak na prawdę pakują się w coraz to większe kompleksy -bo mają świadomość, ze to co mówią to nieprawda- a zamierzonego celu i tak nie osiągają, bo większość ludzi ma serdecznie w dupie to czy byłeś na wakacjach u cioci w Zgorzelcu czy na Teneryfie. JA mam serdecznie w dupie, czy nosisz płaszcz od Diora za 10tysięcy czy kurtkę Pumy z odzieży kupowanej na wagę; póki nie wciskasz mi kitu traktując mnie jak idiotę, wmawiając mi kim to Ty nie jesteś, czego to nie wiesz/nie widziałeś, gdzie nie byłeś lub kogo nie znasz - jesteś człowiekiem godnym uwagi. Takich jest coraz mniej.

niedziela, 9 grudnia 2012

Dlaczego?

Dlaczego założyłem tego bloga?

Z bardzo prozaicznego powodu- brak inteligentnych form życia w zasięgu głosu. Więc do jednostek, które nie muszą się łączyć w grupy przynajmniej trzyosobowe by móc konkurować choćby z planktonem w kategorii poziomu IQ postaram się dotrzeć tymże właśnie medium.

Będę omawiać różne zachowania ludzi których miewam/miewałem (nie)szczęście spotykać bądź zachowania które obserwuję zdalnie. Może się tu też przetoczyć parę luźniej związanych z tematem myśli, co jednak postaram się ograniczać. Parę osób poleciło mi wzięcie się za pisanie, temat wybrałem sam. Zobaczymy co z tego wyjdzie.

Konstruktywna krytyka, uwagi oraz propozycje tematów mile widziane.

Enter.