sobota, 15 grudnia 2012

Jak bardzo nie wierzysz w boga?

Coś czuję, ze to będzie temat-rzeka. Kontrowersyjny, niejednoznaczny, z mnóstwem subtematów. Pewnie jeszcze do tego wrócę parę razy.

Przyznam się bez bicia, że owszem, miałem taki etap w swoim życiu, że uważałem się za ateistę. W szkole starałem się niby to mimochodem wytykać wierzącym kolegom i koleżankom ('om'! Kurwa. 'om'! - ale kalectwo językowe dostanie osobną notkę, cierpliwości- no, w każdym razie-) jak bardzo moje niewierzenie jest lepsze od ich wierzenia, bo 'moja racja jest bardziej mojsza niż Twojsza'. Tak- przechodziłem przez to, przyznaję się do tego, minęło mi to. Naturalnym jest, że się z czegoś wyrasta z wiekiem i/lub zbieranym doświadczeniem życiowym, zmieniają się Twoje poglądy, nastawienie, opinie, w związku z czym i postępowanie. Niestety niektórzy nie potrafią zaakceptować zmian jako naturalnego porządku rzeczy i starają się z tym walczyć, tłumacząc to sobie (i innym), że nie pozwolą się 'zmienić' bo zatracą istotę samych siebie. No kurwa mać. To, że w pewnym momencie zaskoczyłeś na wyższy poziom świadomości i zrozumiałeś, że nie pyta się rodziców, czy możesz iść na wagary - nie znaczy, że osiągnąłeś szczyt swojej ewolucji umysłowej i wszystko co następuje potem, to tylko 'spychanie' Cię z kursu Twojego umysłu.

Otóż rozwój człowieka nie jest podzielony na dwa etapy 0-18 i 18+. Szok, nie? Dla niektórych na pewno. Pozwól, że nakreślę Ci, jak to w uproszczeniu wygląda. Jako niemowlę, od momentu otarcia się twarzą o gościniec Twojej rodzicielki, do któregoś tam miesiąca nie potrafiłeś sobie nawet trafić palcem do dupy - dosłownie. Potem zacząłeś gaworzyć, siedzieć, chodzić. Zauważalny progres, z potencjalnie niegroźnej, niezdolnej do przeżycia biomasy, stałeś się zagrożeniem dla samego siebie, bo potrafisz spaść ze schodów, chwycić nóż i wsadzić go sobie w gardło, lub ćwicząc sprint z nożyczkami zafundować dodatkowy otwór w czaszce. A to nie koniec możliwości fuzji Twojej fantazji i zdolności motorycznych. Następnie wszedłeś w etap interakcji z pozostałymi użytkownikami swojego otoczenia. Dzieci znajomych Twoich rodziców, rówieśnicy przed blokiem/z okolicznych domów. No. I na tym etapie się zatrzymajmy na chwilę. Trwa on kilka lat, podczas tego okresu uczysz się jakichś zachowań, reakcji, ekspresji - w tym wyrażania siebie i swojego zdania. W konfrontacji z dorosłymi palniesz czasem jakąś perełką, którą rodzice Ci będą przypominać po -nastu latach, no nie wiedziałeś, że tak wyrazić się nie wypada, bądź konstrukcja której użyłeś mogła być dwuznaczna lub po prostu śmieszna. W razie konfliktu o wiaderko/łopatkę prędzej czy później zapominałeś z kim i o co walczyłeś - przechodziliście do innej zabawy, bo fun był ważniejszy niż duma i ego. Byłeś takim małym hedonistą. Czy Ci się to podoba czy nie; jakbyś miał wątpliwości, to przypominam Ci, że kiedyś wolałeś się obsrać, niż czekać na nocnik. Z wiekiem, te 'drobnostki' ewoluują wraz z Tobą. Zaczynasz cenić sobie prywatność, lubisz gdy ludzie zauważają 'łał, ale urosłeś', idziesz do szkoły podstawowej, gimnazjum, szkoły średniej, może na studia i ostatecznie do pracy. Przez te wszystkie lata z różnych stron wciskane Ci było jakie zachowanie jest poprawne, jaka opinia nie jest kontrowersyjna, co 'powinieneś zachować dla siebie' jeśli Twoje zdanie nie było takie jak zdanie innych. Wyrażanie się na tematy o choćby luźnym związku z religią bądź wiarą zawsze niesie za sobą ryzyko spotkania się z czyjąś dezaprobatą, którą może na różne sposoby okazać, zależnie od tego do jakiego poziomu umysłowego pozwolił sobie 'doewoluować'.

Zanim rozwinę dalej myśl, pozwól mi najpierw sprecyzować na czym polega ateizm, o którym będę za chwilę pisać. Otóż jeśli wydaje Ci się, że ateizm, to brak wiary w Twojego boga/Twoje bóstwa/idee... To tak, masz rację- wydaje Ci się. Ateizm to jakiś sztuczny hybrydowy twór, który przyjął się ze względu na wygodę jego stosowania. Zacznijmy od tego, że jaki jest sens nazywania jakiejś grupy ludzi na podstawie tego, czego nie robi? Dlaczego w sferze wiary jest podział teiści/ateiści, a np w sporcie nie ma tenisiści-ateniśiści? Oh oh, czyżbyś zaczął dostrzegać niespójność? Jak nazwać ich filozofię nie-bycia-tenisistą? Atenisizm? Po co? Dobra, dalej- czym jest ateizm: jest stanowiskiem, że nie wierzy się w istoty wyższe. Coś na zasadzie mówienia ludziom dookoła 'nie kupuję mandarynek, bo ich nie lubię'. Kogo to kurwa obchodzi, czy lubisz mandarynki czy nie. Lubisz-fajnie. Nie lubisz-spoko. W takim wypadku nie jesteś targetem dla sprzedawców mandarynek, reklamy z mandarynkami nie są kierowane do Ciebie, a przemysł mandarynkowy przez to na Tobie nie zarabia. Ktoś Ci proponuje mandarynkę, odmawiasz- koniec tematu. Nie zaczynasz wywodu pod tytułem 'jestem amandarynkowiczem, uważam że mandarynki są niedobre i jedzą je tylko ludzie którzy nie potrafią się uwolnić spod reżimu swoich rodziców, który zakorzenił im się w głowach, gdy karmili ich mandarynkami' no nie robi się tak po prostu. Ignorujesz mandarynki w sklepie, a gdy pojawiają się na stole u znajomych po prostu po nie nie sięgasz. Więc jaki jest sens mówić, że jesteś ateistą?

Wielu ludzi zarzuca mi 'niby nie wierzysz, taki z ciebie ateista, a ciągle słychać od ciebie o jezu, o boże'. No popatrz, ciekawostka- to, że nie wierzę, nie czyni ze mnie automatycznie ateisty. A zwrotami typu 'o jezus maria' nasiąknąłem podczas swojego procesu wychowawczego w katolickim domu. Logicznym chyba jest, że nie będę zmieniał swojego słownictwa tylko z tego względu, że Ty uznajesz je za obraźliwe, bluźniercze, chuj wie jeszcze jakie. Oczywiście, nie będę Ci na złość w każde zdanie wplatać którejś formułki, ale ciężkiej kurwy, Ty też nie przesadzaj.

Teraz temat do którego dążyłem. Agnostycyzm i nonteizm. Zacznę od tego drugiego. Nonteizm polega na tym, że istnienie, lub nieistnienie boga nie wpływa w żaden sposób na wyznawanie wiary przez daną osobę. Przykładem jest chociażby buddyzm lub konfucjonizm. Na ogół religie te są po prostu zbiorem postępowań moralnych według których można żyć w zgodzie z innymi. Z innymi. Skup się. Nie z bogiem, nie z niebiosami, edenem, valhallą, hadesem, czy mordorem. Z innymi ludźmi. Agnostycyzm natomiast dotyczy trochę innego spektrum, bo zawiera się w nim postrzeganie świata- agnostycy uznają, że świata nie jesteśmy w stanie dokładnie poznać (co przez wielu jest uproszczane do formy, że nie można rozstrzygnąć czy bóg istnieje lub nie [tylko nikt nigdy nie precyzuje który]). Poniekąd ma to przełożenie na rzeczywistość, bo faktycznie nasze narządy zmysłów są bardzo stępione jeśli chodzi o odbiór bodźów.

jesteśmy ślepi i głusi.

I tak, mam świadomość tego, że potrafimy się obsługiwać mikrofalami, ultradźwiękami, promieniowaniem gamma - potrafimy to wszystko jakoś obrazować w razie potrzeby - ale nie zmienia to faktu, że tak na prawdę, bez tego całego wspomagania jesteśmy raczej słabymi receptorami ogólnie rzecz biorąc.

Ale wróćmy do głównego wątku. Dorośnij. Wyrosłeś z etapu babrania się psim gównem znalezionym w piaskownicy, wyrosłeś z noszenia dzienniczka do szkoły wyrosłeś z ubrań, zabawek - wszystko się zmienia. Ale Tobie wydaje się, że jak już raz się zmieniłeś, to wystarczy. O! Takiego chuja. Pozwól, ze podam Ci przykład- kiedyś dziewczyny były 'be' (teraz najwyżej mogą mieć 'b', ale to inna bajka), potem jakby były neutrale, bo okazały się 'też ludźmi' więc można było od nich czasem odpisać zadanie na przerwie czy coś, a przypuszczam ze teraz, to większość czytelników jest zainteresowana w płci przeciwnej całkiem znacząco. A to też nie są trzy etapy, jak ja to przedstawiłem, tylko dużo bardziej skomplikowany mechanizm. Takie rzeczy jak wyznanie też mają Ci się prawo zmienić. I nie powinieneś iść w zaparte, że rodzice Cię nauczyli chrześcijaństwa, to chrześcijaninem będziesz, bo losowy_powód.txt, ewentualnie okres buntu na  'nie będą mi mówić co mam robić, zostaję satanistą, hipisem, kretynem' tez możesz spojrzeć pobłażliwym okiem. Do pewnego wieku takie rzeczy się jeszcze wybacza. Samemu sobie też. Podjąłeś w życiu decyzję, która wtedy wydawała się (i może nawet chwilowo była) dobra, ale na chwilę obecną i z perspektywy czasu to staje się coraz mniej opłacalne, mniej logiczne, czasem wręcz głupie. Wszyscy dookoła dają Ci znaki, że to głupie/bezsensowne, ale Ty w zaparte będziesz bronić swoich racji, bo to 'Twoja decyzja'? O przyznawaniu się do błędów i naprawianiu ich napisze osobna notkę, więc przeskoczmy dalej. Jeśli czujesz, że jednak chcesz wierzyć - proszę bardzo. Jeśli jesteś wierzącym, a stwierdzasz ze to nie dla Ciebie- nic nie stoi na przeszkodzie. Chcesz zmienić wyznanie? Kto Ci broni? Dlaczego ten ktoś ma zarządzać tym, co Ty uważasz? Ogarnij się. Ale zrób to dla siebie. Żebyś się czuł dobrze sam ze sobą. Kogo to kurwa interesuje, czy wierzysz w zeusa, czy buddę? Póki trzymasz to dla siebie i nie próbujesz przekonać innych do swoich racji, możesz wierzyć w latający czajnik z pomponami. Tylko nie mieszaj w to innych. Potrzebujesz publiki, by czytać książkę, by ludzie wiedzieli co czytasz? Nie. Tak samo nie potrzebujesz chodzić do kościoła by się modlić, nie potrzebujesz publiki by pokazywać jak bardzo wierzysz. Trzymaj to dla siebie. Nie będziesz wkurwiać tym mnie ani innych, którzy -jak na razie- muszą słuchać tego z przymusu. Ale to działa w obie strony. Jeśli jesteś niewierzącym, to siedź cicho, niepytany. I broń boże nie zabraniam Ci wyrażać swojego zdania. Ale miej świadomość, że nazywając się ateistą, ośmieszasz się. Nikogo nie interesuje jak bardzo nie grasz w tenisa.

No i myśl na pożegnanie z którą Cię zostawiam; zwróć uwagę, że żadna religia, bóg ani bóstwo nie przeżyło utraty swoich wyznawców.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Myśl co piszesz, zamiast pisać co myślisz.