środa, 13 marca 2013

Make pizza, not war.

Generalnie jestem człowiekiem bezkonfliktowym. Wiele osób myli to z niezdecydowaniem, brakiem własnego zdania lub asertywności. Nie wiem od czego wzięło się, że choćby nie wiem co, należy przekonać rozmówcę że Twoja racja jest bardziej Twojsza niż jegojsza.

Tak długo jak coś nie wpływa bezpośrednio na mnie, dlaczego powinienem się przejąć Twoim zdaniem/gustem/decyzją; ba! Ty to byś chciał żebym ja najlepiej poddał wątpliwości Twoje racje, byś mógł mnie do swojego zdania przekonać! Może masz zadatki na akwizytora? Problem polega na tym, że nie masz mnie do czego przekonywać, bo nie kwestionuję tego co Ty robisz/uważasz/myślisz. Jeśli Ty uważasz, że czerwony jest lepszy od niebieskiego, to cieszę się Twoim szczęściem, nawet jeśli ja uważam że pomarańczowy jest lepszy od czerwonego. Nie czuję się zobligowany do wpojenia Ci mojego zdania, kiedy kwestia dotyczy jakichś nieistotnych szczegółów. Jeśli Twoje rozmowy ze mną mają się sprowadzać do tego, że ja wyrażam swoje zdanie (na jakiś błahy temat, który sam zacząłeś), które Ty atakujesz- po czym ja się mam bronić, to wybacz, ale nie pogadamy sobie- najzwyczajniej w świecie akceptuje to, że możesz mieć inne zdanie.

Ale, ale! Nie tak prędko- wolność Twojej pięści jest ograniczona nienaruszalnością mojego nosa. Póki Twoje decyzje nie wpływają na mnie, bądź na moje najbliższe otoczenie- możesz sobie walnąć biały płotek przed domem i jabłoń na ganku. Ale jak Twoja jabłoń zaczyna napierdalać jabłkami w moje okna, a płot dostaje nóg i podpieprza mi po parę cm działki co noc, to zobaczysz jak przekonującym można być.

Po co w ogóle zaczynać jakąś sprzeczkę (na kompletnie bzdurny temat), skoro oboje wiemy, że do niczego (konstruktywnego) nie doprowadzi? Co sprawia, że sądzisz, iż ma dla mnie znaczenie czy kupiłeś sobie koszulę Bossa czy McNeala? Już pomijam-po co mi to mówisz? Poczujesz się lepiej, jeśli powiem, że zajebista koszula? Przestaniesz w niej chodzić, jeśli powiem, że ja bym w takiej nie chodził? Może się zdarzyć tak, że sam wyskoczę z jakimś komentarzem- czemu nie. Ale nadal-jakie to ma znaczenie? Ja mam serdecznie w dupie to czy lubisz moje buty, lub co sądzisz na temat stacji na której tankuję. Nie pytam się Ciebie o to- prawdopodobnie dlatego, że to co powiesz nie zmieni tego gdzie i jak wydaję lub zarabiam pieniądze. Więc po co marnować mój czas, Twój czas, nasze struny głosowe i nerwy, skoro to nic nie zmieni?
Od udzielania takich rad i opinii są bliscy i przyjaciele. Możesz się zapytać swojej rodzicielki/partnerki/córki czy pasek pasuje Ci do butów, albo wyrazić zachwyt/podziw/zniesmaczenie (-z tym to uważaj) na temat tego jak ona wygląda. I vice-versa.

Zabawa w życie nie polega na tym, by się przypasować wszystkim. Nie chodzi o to, że wszyscy mają Cię uwielbiać i wszystkim masz się podobać. Możesz mieć swoje zdanie i nadal żyć w symbiozie z kimś kto ma inne. Najlepsze jest to, że czasem wzorową relację można spieprzyć nieistotnym detalem. Przykładowo, gdy spotykasz się z kimś nowym, zajebiście się wam gada cały wieczór, spotykacie się kolejnego dnia i mimochodem pada kwestia kibicowania. Okazuje się że kibicujecie przeciwnym drużynom. Oh nie. Albo jeszcze lepiej- jeden z was jest oddanym katolikiem, a drugi hindusem, albo niewierzącym. Toż to strasznie! Rujnuje to waszą dotychczasową relację ponieważ... ...a nie, czekaj- nie rujnuje. Chyba, że oboje jesteście kretynami. Równie dobrze można mieć do kogoś pretensje że woli goździki od tulipanów albo bardziej podobają mu się kanciaste samochody niż różowe deski surfingowe. Czemu miałoby to mieć dla Ciebie znaczenie, że w wolnym czasie ktoś skleja modele, podczas kiedy Ty zbierasz znaczki? Takie samo ma znaczenie to w co wierzy lub której drużynie kibicuje. Zamiast tworzyć z tego podstawę do kłótni, może wykorzystacie to, do nawiązania rozmowy na poziomie (akurat wspierana drużyna tu jest słabym przykładem, ale religia lub inne poglądy znacznie lepszym)?

Z resztą -chuj mi do tego- uważasz że warto narazić swoją śledzionę na nóż od rozmówcy o odmiennym zdaniu? Komu w drogę temu piasek w oczy, idźcie się pozabijać, to przynajmniej podniesiecie średnie IQ w mieście. Chodzi mi tylko o to, że lepiej jest pójść np coś razem zjeść, pograć, łowić ryby, niż prowadzić zaciętą wojnę w imię wyimaginowanej idei, z którą identyfikujecie się tylko dlatego, że otoczenie to robi.

W ogóle- masz świadomość tego, że prowadzenie takiej lub jakiejkolwiek innej 'walki' pomaga innym Cię zidentyfikować? Tygrys nie poluje na mrówki, wieloryb nie czai się pod kamieniem by wciągnąć szprotkę, a wojsko nie wkracza na Twój osiedlowy plac zabaw by pograć z dziećmi w policjantów i złodziei. Przeciwnika powinno się dobierać na swoją miarę- tygrys poluje na jakieś gazele, słoń tratuje człowieka, a wojsko zajmuje się terrorystami. Zastanów się, zanim podejmiesz 'walke' z kimś, kto najpierw ściągnie (nie wyciągnie) Cię na swój poziom, a potem zabije doświadczeniem. Co byś pomyślał sobie o lwie, który ryczy na żuczki albo byka który próbuje zaatakować rogami pudelka? Czy gra jest warta świeczki?


Teraz z innej beczki:
potrzebuję jakiegoś odzewu (nieważne, czy w komentarzu czy jakimiś kanałami prywatnymi) odnośnie formy tego bloga- pisać tak jak piszę, czy mniej formalizować?

PS: komentować można nie będąc zalogowanym.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Myśl co piszesz, zamiast pisać co myślisz.